
„Asia, tylko nie pisz o tym! Już mam dość, jak z każdej strony, ktoś mi mówi, co mam robić, jakim być, żeby osiągnąć sukces. Wstawaj wcześnie rano, nie poddawaj się, nie rezygnuj z celu, dużo pracuj, wprowadzaj nawyki, nie odrzucaj okazji, które pojawiają się na twojej drodze i rób jeszcze wiele innych rzeczy, a na pewno osiągniesz sukces. Stworzono obraz super człowieka, posklejano cechy różnych ludzi w jedno i wmawia się, że powinno się to wszystko robić, żeby osiągnąć cel. A mało kto mówi o kosztach, o tym, że czasami te koszty przewyższają zyski, mało mówi się, ile tracisz, że w ogóle coś tracisz.”
Mój mąż podczas spaceru zapytał mnie, o czym piszę, jak zaczęłam mówić, że o sukcesie, to nie dał mi dokończyć zdania. Gdy w końcu udało mi się wtrącić, powiedziałam „Marek, ale ja właśnie chcę napisać o tym, co nie jest sukcesem”. „A, to to tak” odpowiedział Marek.
Powiem szczerze, że nie przepadam, a na pewno nie przepadałam, za słowem „sukces”.
Sukces zawsze kojarzył mi się z dużą ilością niełatwej pracy, z pracą prawie non stop, z wyczerpaniem, z zachwianiem wszelkich relacji, w tym tych szczególnych – rodzinnych, a także z niezadowoleniem i wręcz wydawałoby się niemożliwe, ale z brakiem radości z osiągniętego celu. Myślę, że to moje skojarzenie zapewne miało podłoże w tym, jak ja osiągałam sukces w swoim życiu. Wiele z tych elementów, które wcześniej wymieniłam, dotyczyły mnie, albo już prawie, prawie były moim udziałem.
Czy takie działanie i efekt tego działania możemy określić „sukcesem”? Otóż okazuje się, że nie. I całe szczęście. Bo gdy zrozumiemy, czym faktycznie jest sukces, nie będziemy działać ze szkodą dla siebie i swoich bliskich, żeby osiągnąć jakiś cel. Cel, który tak naprawdę nie jest tego warty, patrząc na ponoszone przez nas koszty.
Prawdziwą i jakże przyjazną dla nas definicję sukcesu, stworzyła Iwonka Majewska-Opiełka. W „Trenerze osobistym. 365 dni z Iwoną Majewską-Opiełką” możemy przeczytać, że „sukces to działanie na najwyższym poziomie swoich możliwości w kierunku własnych, w pełni uświadomionych celów, z zachowaniem kodeksu moralnego oraz równowagi pomiędzy wszystkimi obszarami życia”.
Zwróćcie uwagę, jak ta definicja ukierunkowuje nas na właściwą drogę. Bo cele mają być nasze, a nie czyjeś, gdzieś podpatrzone, powielone i przyjęte jako swoje. Działania mają być na najwyższym poziomie naszych możliwości, a nie robione po tak zwanych łebkach (dodam, że najwyższe możliwości, to możliwości jakie mamy w danej chwili, a nie jakieś mocno wyśrubowane). Nie można też zapominać o tym, że nasza droga do celu powinna być etyczna. Czasami w wirze zajęć, pomysłów, możemy przeoczyć, że działamy ze szkodą dla kogoś, że naginamy w jakiś sposób zasady moralne. A przecież nie o to chodzi. Bo jak ma cieszyć sukces, gdy gdzieś w naszej głowie będzie krążyć myśl, że nie do końca postępowaliśmy uczciwie czy z wyczuciem na innych. No i kolejna bardzo ważna sprawa: harmonia pomiędzy wszystkim obszarami naszego życia. Bo pomyślcie, co z tego, że „osiągnęliśmy sukces”, jeśli na przykład zaniedbaliśmy po drodze nasze relacje z bliskimi, że pogorszył nam się stan zdrowia, że zaniedbaliśmy nasze inne obowiązki, że nie ma w nas radości, że nie czujemy się szczęśliwi. I co nam po takim „sukcesie”? Nic. Dosłownie nic.
Czy mój mąż ma rację? Czy faktycznie stworzono obraz super człowieka sukcesu? Myślę, że faktycznie, niektórzy „dobrzy doradcy” próbują taki obraz namalować. Wiele z tych cech jest faktycznie niezbędnych do osiągnięcia celu, ale nie może być tak, że będziemy starali się stać takim super człowiekiem. To do niczego dobrego nas nie doprowadzi. Z tych wszystkich wskazówek warto wybrać te, które do nas pasują, które są nam potrzebne do faktycznego działania, które nas w tym działaniu wspierają. Nie możemy robić czegoś, bo inni tak robią, czy tak nam ktoś podpowiada. Nasza podróż ma być zgodna z nami, z naszymi możliwościami, ma sprawiać nam radość. W innym przypadku szybko się zniechęcimy i będziemy mieli obawy przed podejmowaniem kolejnych wyzwań.
Mówi się, że sukces ma wiele twarzy. I ja się z tym zgadzam. Bo twarze są różne. Są twarze szczere, radosne, otwarte. I te twarze świadczą o tym, że droga do sukcesu nas cieszy, że nasze życie na tej drodze jest pełne harmonii, a sam sukces sprawia nam prawdziwą radość. Ale są też twarze przybrane w maski, pod którymi ukrywane są prawdziwe uczucia, zmęczenie, kryzysy, niezadowolenie z kursu, który się obrało. Taka twarz świadczy o tym, że nie idziemy właściwą drogą, albo… niewłaściwie po niej idziemy.
Pomyślmy więc, gdy przyjdą nam do głowy jakieś plany, marzenia, czy będziemy potrafili tak iść w ich kierunku, żeby na końcu tej wędrówki poczuć radość i szczęście. I nie dlatego, że w końcu skończyła się nieprzyjemność związana z realizacją celu, ale że mieliśmy okazję odbyć piękną podróż.
Wspaniałej, ekscytującej drogi nam życzę!