Nama, nama…

Juluś, mój półtoraroczny wnuczek, stworzył już swój własny słownik, którego regularnie nas uczy. Juluś mówi do nas, opowiada, a my go z wielką uważnością słuchamy i w ten sposób z powodzeniem się dogadujemy.

Julusiowy słownik zawiera oczywiście „mama”, „tiatia”, „am”, a także „Aśsza”, „baba”, „ńańa”, „dżiadżia”, „atko”, „moto”, „brrrrr”, „cziczi”, „pupa”, „hhhh”, „ne”, „ta”, „ten”, „tam” i wiele innych słów, które trudno mi jest przełożyć na język pisany, ale w kręgu wtajemniczonych osób, każdy wie o co chodzi.

Jednym z ostatnich nowych słówek, jakie Juluś nas nauczył, jest „nama”. „Nama” po dorosłemu oznacza po prostu „nie ma”. Dla większego zrozumienia, Juluś mówiąc „nama” rozkłada rączki, zgięte w łokciach, z dłońmi skierowanymi do góry. Robi do tego odpowiednią, zmartwioną minkę i powtarza „nama, nama”. I wtedy wszyscy wiedzą, co Juluś mówi. Ale najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że Juluś martwi się, że „nama”, jak to, czego niby „nama”, tak naprawdę jeszcze jest. I tak: leci samolot nad naszymi głowami, Juluś zachwycony zadziera główkę do góry i od razu zaczyna wołać „nama, nama”. Tak samo jest z przelatującymi ptakami, czy przejeżdżającymi samochodami czy motorami. W pewnym momencie zaczęłam się śmiać, że Juluś taki mały, a już ma poczucie braku, bo ma, a uważa, że nie ma. Po chwili zastanowienia wycofałam się jednak z takiego myślenia, bo Juluś, czy każde dziecko w jego czy w podobnym wieku, ma niesamowite poczucie obfitości.

Juluś zachwyca się wszystkim. Dostrzega tak wiele. Chce wszystko zobaczyć, dotknąć, spróbować. Idzie maleńka mrówka – Juluś kuca i się jej przygląda. Leci woda z węża w ogrodzie, a Juluś ten wąż trzyma – to aż piszczy z zachwytu. A jak do tego sam odkręca kran, to możecie sobie wyobrazić, ile jest radości. Woda w ogóle Julusia fascynuje – każe sobie nalewać do konewki wodę i wspólnie podlewamy wszystko, co znajduje się w naszym zasięgu. Leci samolot czy ptak, Juluś zadziera główkę i uradowany pokazuje na niebo. Słyszy przejeżdżający motor, to jakby w tajemnicy, ale i z namaszczeniem, powtarza cichutko „moto, moto”. A jak widzi, albo chociaż słyszy, sygnał karetki czy straży pożarnej, to zastyga w bezruchu, żeby za chwilę smutno powiedzieć „nama, nama”…

Takie to są Julusiowe zachwyty. Ale Juluś nie smuci się za bardzo, jak coś się kończy. Juluś nie rozpamiętuję, że akurat dzisiaj nie widzi mrówki, bo już zachwyca się ślimakiem. Bo Juluś cały czas widzi wokół siebie tyle ciekawych rzeczy, tyle sytuacji, którym można się przyglądać, które można poznawać, którymi można się zachwycać.

Julusiowym zachwytom, pewnie nieświadomie, towarzyszy przekonanie, że świat jest niesamowicie obfity. Że ciągle można w nim coś nowego znaleźć, coś poznać, czegoś nowego się nauczyć. Wie też, że jak czegoś potrzebuje, to na pewno to dostanie i bez skrępowania swoje potrzeby ogłasza. Nie martwi się, że czegoś może mu zabraknąć…, no chyba, że chodzi o lody, którymi za nic nie chce się podzielić.

Juluś poznaje świat. Jego ciekawość i zachwyty nad tym, co poznaje nie mają końca. Jego pewność, że otrzyma od świata to, czego potrzebuje, jest niezmącona, szczególnie, że jego potrzeby są tak naprawdę potrzebami podstawowymi, w które wlicza się też możliwość nauki, zachwytu i radości. Juluś jest jeszcze czystą kartką, którą dopiero zapełnia. 

A my dorośli? Jak to jest u nas? Czy pielęgnujemy w sobie ciekawość świata, mimo, że ten świat już trochę znamy? Czy pielęgnujemy w sobie zachwyt i radość? Czy potrafimy uwierzyć, że świat jest tak obfity, że i nasze potrzeby zostaną zrealizowane? A może znajdziemy w sobie chęć wymazania z naszych kartek tego, co tak naprawdę jest dla nas mało ważne, żeby zostało tylko to, co wartościowe? Czy potrafimy odnaleźć w sobie to, co mieliśmy jako dzieci i spróbować przemalować swój wewnętrzny obraz świata i nas samych?

Przyglądam się naszemu Julusiowi i jestem coraz bardziej przekonana, że od takich maluszków możemy się wiele nauczyć. 




2 thoughts on “Nama, nama…

  1. Asiu, przywołałaś wiele cudownych momentów z moimi wnukami. Od dzieci można się tak wiele nauczyć, są wspaniałymi badaczami, artystami, filozofami. Tyle treści jest w tym jednym słowie Julusia określającym obiekty w ruchu, które za chwilę już nie będą dostępne, zatem warto chwytać tę chwilę, zachwycać się:-)

    1. Marysiu, to wiesz, o czym piszę, gdy piszę o Julusiu. Juluś jest dla mnie wielką radością, nauczycielem, ale i najlepszym lekarstwem na gorsze chwile. Uczy uważności, otwartości, radości i zachwytu.Przebywanie z dziećmi tak wiele nam daje. Dziękuję, Marysiu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *