„Cześć córcia Asia” „Cześć Mamusia. Mamo, czy kurier już był?” „Nie, jeszcze nie. Ale cały czas noszę telefon przy sobie.” „Nie chodzi o to, żebyś nosiła telefon. Zobacz, czy dostałaś sms-a od kuriera z informacją kiedy będzie” „Aha. To zaraz sprawdzę. Zaraz… Gdzie ja położyłam telefon?” „Mamo… Halo… Masz go przy uchu…” Hahaha…(po obu stronach)
Po dwóch godzinach: „Córcia, dzwonię do Ciebie, żeby ci powiedzieć, jaką radość mi sprawiłaś. Chodzę i co sobie przypomnę, to cały czas się śmieje z tego telefonu.” Hahaha… (po obu stronach)
Taka jest moja mama. Radosna. Szczęśliwa. Czasami zastanawiam się, skąd to się u niej bierze. Bo przecież jej życie nie należało do najłatwiejszych…
Dziecko powojenne. Gdy miała 3 latka umarła mama mojej mamy. Tata po jakimś czasie ożenił się po raz drugi. Nowa mama, nie to, że traktowała dzieci swojego męża niedobrze, ale nie ma co ukrywać, jej własne dzieci były jej bliższe.
Gdy mama miała 16 lat wyprowadziła się z rodzinnego domu za pracą. I to nie za róg. Jej droga zaprowadziła ją około 600 km dalej. A w tamtych czasach taka odległość, to było coś. Nie można było, kiedy się tęskniło, przyjechać o tak sobie do rodziców. Podróż do domu stanowiła rzadkość.
Potem przyszły dzieci. Najpierw syn. Potem córka, czyli ja. Był to czas, gdy mama z tatą i nami dwoma maluchami, mieszkali w jednym pokoiku, z maleńką kuchnią dzieloną z babcią. Z kuchnią, gdzie gotowało się na westfalce (czy ktoś pamięta, co to była za kuchenka?). Bez łazienki. Bez ciepłej wody. Z ogrzewaniem piecem kaflowym.
Potem urodził się mój młodszy brat, a tata własnymi rękoma wybudował nasz dom. Przeprowadziliśmy się do niego, gdy jeszcze nie był skończony, ale był nasz. Tata, odkąd pamiętam, zawsze pracował i chodził na fuchy, żeby dorobić. Mama też pracowała i ogarniała całą resztę. Dbała o nas, o dom, o ogródek. Rodzicom nie było lekko finansowo, ale zawsze mieliśmy to, co było nam potrzebne , ale też i to, co niekoniecznie było niezbędne.
Mama i tata to „złote rączki”. Mam wrażenie, że potrafili wszystko zrobić. Nie było dla nich rzeczy niemożliwych. Mama gotowała, piekła ciasta, pięknie szyła, robiła na drutach, na szydełku, wyszywała. Obcinała włosy tacie, braciom i mi, a sobie farbowała. Zajmowała się ogródkiem, robiła przetwory. I mimo tylu zajęć zawsze znalazła dla nas czas. Pamiętam, jak chodziłyśmy razem na zakupy, jak kupowała mi książki, srebrne pierścionki czy tkaniny lub włóczki, gdy już przekazała mi swoje umiejętności. Pamiętam też, jak razem chodziłyśmy „na chałupy”, do mamy koleżanek. Pamiętam, jak te koleżanki przychodziły „na chałupy” do nas. Pamiętam, jak z tatą oglądaliśmy w niedzielę „Stare kino”, a mama w tym czasie szykowała obiad. Pamiętam też, jak mama przygotowywała mi urodziny. Co roku.
Pamiętam też, jak mama po obiedzie, odsuwała talerze, kładła ręce skrzyżowane na stole, a na nich głowę, i mówiła „chociaż pięć minut” i zmęczona zasypiała…
Pamiętam, jak pomagała razem z tatą, nam młodym małżonkom, jak opiekowała się naszym synkiem.
Pamiętam, jak opiekowała się tatą, który od nas odchodził…
Pamiętam, jak potem opiekowała się naszym drugim synkiem i jego kuzynem, co jak się domyślasz, nie należało do najłatwiejszych zadań. Maciej, mój syn, zawsze wspomina, że jak za mocno z Kubą narozrabiali, to babcia, żeby się uspokoić, schodziła do piwnicy, siadała na pieńku, który służył do rąbania drewna i czekała…, aż przejdzie jej nerw na dzieciaki.
Pamiętam wiele różnych chwil, sytuacji… Gdy o nich myślę, to uśmiecham się sama do siebie. Gdy myślę o mamie, to nie przypominam sobie, żeby na swoje życie narzekała.
A mama teraz, gdy my już dorośliśmy, odpoczywa, nie wymaga od siebie za dużo, odpuszcza. Jest wierna książkom i krzyżówkom. I oczywiście doktorowi z alpejskiej wioski. Spotyka się z koleżankami, albo rozmawia z nimi przez telefon. Czasami wyzwaniem jest dodzwonić się do niej. Wtedy śmiejemy się, że mama pracuje w jakimś telefonie zaufania. I jest pełna energii, której czasami aż jej zazdroszczę. I cały czas dostarcza nam wielu powodów do śmiechu, do radości.
Mama powtarza nam, że jest naprawdę szczęśliwa. Czy żyje w luksusie, który jej to szczęście daje? Tak, żyje, ale nie w takim znaczeniu, jak nam się kojarzy. Moja mama uważa, że jest szczęśliwa, bo ma dach nad głową, emeryturę, która wystarcza na codzienne potrzeby, jest zdrowa i ma wokół siebie rodzinę, która ma ze sobą dobre relacje. Jest dumna z dzieci i wnuków. Ma wszystko, co jest jej potrzebne do szczęścia. I to jest mamy luksus. Luksus szczęśliwego człowieka.
Czasami nachodzi mnie myśl, która z nas powie z przekonaniem, w obliczu ostatecznego rozrachunku, że była szczęśliwą kobietą, że miała dobre życie. Czy będzie to moja mama ze swoim życiem, ze swoim podejściem do niego, ze swoimi radościami i odpuszczaniem spraw mało ważnych? Czy będę to ja, która mimo łatwiejszego życia, to wymagająca od tego życia czasami zbyt wiele, starająca się mieć wszystko poukładane, zaplanowane, ale przez to często przekładająca tę „porządność” nad radość z malutkich rzeczy? Która z nas powie „byłam naprawdę szczęśliwa”?
Mieć Taką mamę to przywilej i samo szczęście
O tak, to prawda. Dziękuję.
Tekst piękny, prawdziwy, osobisty i cennym przekazem. Dziękuję Asiu:-) Dla mnie ten konkretny przykład Twojej mamy więcej daje niż wszechobecne nauczanie przez kopiowanie cytatów i złotych myśli.
Marysiu, to prawda. Bo przykład z naszego otoczenia jest bardziej wiarygodny. I jak się dobrze rozglądniemy, to nie będzie potrzeby szukania mądrych cytatów, bo odpowiednie wzory znajdziemy obok siebie. Dziękuję.